Claire O’Farrell ostatecznie zrezygnowała z wyważenia zakratowanych drzwi od szybu wentylacyjnego. To trwałoby zbyt długo. Po za tym jej krótki sztylet mógłby się złamać albo przynajmniej wygiąć a na to nie mogłaby sobie pozwolić. To była przecież jedyna broń jaką wzięła ze sobą. Oparła rękę na biodrze i zastanawiała się którędy iść. Baza była olbrzymia. Pełno w niej było zakamarków po których można krążyć godzinami nie znajdując wyjścia. W końcu zdecydowała, że pójdzie do starej kotłowni, a stamtąd piwnicami aż znajdzie jakieś wyjście. Schowała sztylet za dość szeroki, czarny pasek z własnoręcznie przyszytymi ćwiekami. Dostała go od mistrza gdy ukończyła naukę sztuk walki. Jej mistrz tak się wściekł gdy zobaczył jak zbeszcześciła czarny pas karate. A może jujitsu.... Kogo obchodzi jakaś durna nazwa. Poza tym paskiem Claire miała na sobie tylko luźny, biały podkoszulek z czarną strzałką zwróconą ku górze, spodnie za kolana w gwiazdki i trochę na nią za duże rękawice. Na stopach miała tylko japonki. Nie miała czasu na zakładanie odpowiedniego stroju. Sposobność do ucieczki nadarzyła się tak nagle i niespodziewanie, że sama nie mogła w to uwierzyć. Jej jedyny ekwipunek stanowiły: kiczowata latarka na korbkę, sztylecik, bukłak z wodą, zegarek kieszonkowy,wąska woskowa świeca, zapałki i oczywiście coś z czym nigdy się nie rozstawała -mała mapka, którą parę lat temu dostała od pani Wioletty. Wszystko to mieściło się w szarej sportowej torbie, którą przewiesiła przez ramię. Drzwi prowadzące do kotłowni okazały się otwarte więc ruszyła w kierunku schodów. Okazały się bardzo strome, a w dodatku szła w totalnej ciemności gdyż bała się że ktoś zauważy światło z jej latarki. Jej oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności więc od razu się potknęła i z łoskotem runęła w dół. Przeturlała się aż na półpiętro. Miała boleśnie poobijane całe plecy. Gdy wstała poczuła także,że z jej policzka spływała krew. Po chwili dotarło do niej że po prostu coś potłukła. Ale skąd by się tu wzięło szkło... Po tym wypadku postanowiła jednak zapalić latarkę. Upadkiem narobiła tyle hałasu, że jak za chwilę nikt tunie przybiegnie będzie mogła iść spokojnie. Okazało się że to o co się skaleczyła było lustrem. Zupełnie nie przyszło to jej do głowy. W pokoju niemiała żadnego lustra. Nie było jej do niczego potrzebne bo wygląd nie miał dla niej znaczenia. Jednak gdy Patrick, chłopak od thai chi powiedział jej kiedyś że jest ładna było jej bardzo przyjemnie. Co się z nią wtedy działo? Mimo woli spojrzała w kierunku kawałka tego lusterka. Claire miała rdzawe włosy nierównej długości. Były mocno splątane. Tak właściwie to nie pamiętała nawet kiedy je ostatni raz czesała. Oczy miała czekoladowe. Prawie nie było ich widać przez włosy zachodzące jej na twarz. Odgarnęła je teraz. Twarz miała bardzo bladą. Nic dziwnego w końcu nigdy za długo nie przebywała na słońcu, bo jej misje odbywały się zazwyczaj nocą.
Ruszyła szybko na dół. Ku jej zdziwieniu nikt się nie zjawił. Cieszyło ją to. Już niedługo stąd wyjdzie a wtedy będzie już zupełnie bezpieczna. Szła schodami jakieś pięć minut. Na samym dole jak się spodziewała była stara kotłownia. Nie pomyliła się. Wszędzie unosił się kurz. Między tysiącami rur i rurek różnej grubości było tyleż samo pajęczyn. Przebyła to pomieszczenie pawie biegnąc. Następnie jej oczom ukazał się dość wąski korytarzyk słabo oświetlony świetlówkami. Delikatne pomarańczowe światło raziło ją. Szła dalej. Na jego końcu znajdowały się trzy drzwi. Mogły być od windy ale równie dobrze znajdować się za nimi mogło dosłownie wszystko. Uchyliła delikatnie pierwsze po lewej. Za nimi panowały ciemności. Weszła w nie dość pewnie zupełnie nie spodziewając się tego co miało nastąpić. Straciła nagle grunt pod nogami i zaczęła spadać...
Znowu się poobijała. Spadła jakieś trzy metry w dół i wylądowała z plaskiem na gołej ziemi. ,,A więc niżej już nie można- pomyślała- to dobrze. Nie będę mogła już więcej spadać’’. Oświetliła latarką miejsce w którym się znalazła. Była w tunelu, który rozgałęział się na pięć innych. Coś jej to przypominało. Z kieszeni spodni wyjęła mapkę pani Wioletty złożoną na cztery. Zawsze się zastanawiała co ona dokładnie przedstawia. Była na niej jedna wielka plątanina kreseczek, kresek, krech i linii. Zaczynała się takim właśnie rozgałęzieniem. Niesamowite. Ale skąd pani Wioletta wiedziała o tych tunelach. Claire nigdy o nich nie słyszała. Niektóre linie kończyły się strzałkami, inne krzyżykami a jeszcze niektóre wychodziły poza kartkę. Domyśliła się, że strzałki to wyjścia na zewnątrz, krzyżyki zaś- ślepe zaułki i wybrała już drogę. Musi skręcić w drugi korytarz od prawej i iść nim prosto dopóki nie zacznie gwałtownie skręcaćw lewo. Zaraz po tym zakręcie czeka ją skręt w lewo w jedną z odnóg tunelu, która doprowadzi ją do wyjścia. Proste.
W tunelach było przeraźliwie zimno. Od razu pożałowała, że nie zabrała ze sobą swojej ciepłej kurtki. Pomyśleć należało też o czymś do jedzenia jednak nie mogła już zawrócić. Mogła tylko iść przed siebie. Od czasu do czasu zerkała na zegarek. Szła już ponad trzy godziny a po tym zakręcie nie ma nawet śladu. Czy źle oceniła odległości? Jej kieszonkowy czasomierz wybijał właśnie czwartą godzinę pobytu w tunelach gdy jej latarka zgasła. Tak, poprostu zgasła. Początkowo Claire nie przejęła się tym zbytnio. Szła ostrożnie przed siebie ładując ją. Jednak ten badziew po prostu się popsuł! Kiedy zupełnie straciła nadzieję na odzyskanie źródła światła, wzięła zamach i cisnęła nią z całej siły o ścianę. Ta odbiła się z grzechotem łamanych części i upadła na ziemię. I co teraz? Zaryzykować zapalenie świecy? Może będzie później bardziej potrzebna niż teraz. I jak długa droga jeszcze ją czeka. Zdecydowała się na razie na drogę w ciemnościach. Szła powoli ciągle potykając się o coś jednak ciągle posuwała się naprzód. Po niedługim czasie usłyszała za sobą cichutkie trzaśnięcie. Zatrzymała się na chwile i nasłuchiwała, ale nie usłyszała już potem niczego. Za jakiś czas odgłos powtórzył się. Tym razem przed nią i to o wiele głośniej. Dodatkowo wydawało jej się przez moment że zauważyła kątem oka jakiś ruch. Jasne, że nie mogła nic widzieć. Dookoła niej panowała aksamitna czerń. Jednak pomyślała, że to podejrzane. Nie mogła uwolnić się odwrażenia że coś się za nią skradało. Ale co to, u licha mogło być? Co mogło żyć w tych ciemnościach, w tych zapomnianych przez wszystkich tunelach? Szła z rosnącym niepokojem kiedy nagle usłyszała ciche skrzeczenie. Tego było za wiele! Wyjęła z torby swoją jedyną świecę i zapałki. Jeden zdecydowany ruch dłonią i nagle tunel znów zalało światło.
Była otoczona.
...ciąg dalszy nastąpi...
____________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz